O, wrogowie życia
Pogromcy marzeń
Nie zabierajcie nam stolicy!
Na zakrętach, co prędzej zbiegają się hieny
Nad padlinę zlatują się sępy
A lud nie świadomy...
Pląsa i hasa bezwiednie.
W szklistych oczach widzę martwotę
Wydobywającą się z przelęknionej duszy.
Lecz serce jeszcze bije.
Wrogowie rzeczy doczesnej,
Nie zabierajcie nam siebie nawzajem.
Nie karmcie nas kłamstwem.
Z twojej twarzy czytam rozpacz...
Zarazem ufność i nadzieję.
Słucham między wierszami.
Wciąż jestem!
Jestem narzędziem Ojca mojego.
Takim mnie wybrał i obrał mi cele.
Za rękę do lwiej paszczy mnie zawiódł,
Zapytał, czy wierzę...
Przecież!
Wrogowie prawdy jadem mnie trując
Próbują zaszkodzić Jego działaniom.
Jam jest tarczą, kołczanem i strzałą!
Aniele, mój stróżu, celuj mną śmiało.
I widzę pustkę, co hańbi człowieka
Zamykam oczy i wciąż na coś czekam.
Co świt wyglądam przez okno,
I badam wzrokiem, czy jużem utonął...
Idę przed siebie z kulawą nogą,
Idę koślawie po bitwie z martwotą
Drogami krętymi, spowity pętami.
Świadomy bardziej, niż nigdy przedtem
Zostaję w ciemności, choć On jest mą drogą.
Wrogu szczęścia, spokoju i serca
Odejdź,
Nie mieszaj.
Całe szaleństwo gromadzi się w ropniu
Co pęknie jak bańka...
W waszych oczach już widzę żałość...