Zrezygnowany, pozbawiony nadziei na
jutro
Oplątany już nie w więzy a w konary
codzienności
Ze wspomnieniami chwil rozwianych na
wietrze
Nie mogąc wytchnąć usycham w pustyni
Jestem łodygą róży bez kwiecia
barwnego
Osadzony gdzieś na rogatkach świata
A promienie złotej planety świdrują
me nadwiędłe liście
Czekam na deszcz, co koi rany i daje
siły
Tyle jest piękna dokoła a nie mogę
go dotykać
Jedyna uciecha moja w patrzeniu
bezwiednym
I nawet jak coś staje się uchwytne w
mej pustelni
Nie zdążam zobaczyć by rzucić się
w pogoń
Czasem mój gospodarz w donicę mnie
wciska
Przenosi w miejsce zaciszne i piękne
Tam doznaję spokoju i widzę piękno z
bliska
Lecz gdy już żyć rytmem tym zaczynam
Zabiera mnie i każe żyć marzeniem
Przebijają mnie na wskroś myśli
przyjemne
Ból zadając w swojej utopijności
bezkresnej
Wraca szarota, puste chwile z dawna
męczące
Czasem nawet one zdają się miłe na
chwilę
Gdzieś jest kwiat piękny, co szuka
moich kolców
W wyobraźni go widzę każdej nocy
nieprzespanej
Wędrując w donicy patrzę na drogę
A widzę w niej zgrzyty swojego bycia
Pochylony do okna spoglądam na wschód
Gdzie doznaję światła pieszczącego
oczy
Gdzie życie płynie wolniej
Gdzie pokładam nadzieję na jutro.