Docelowo ten temat miał być poruszony już tak dawno temu, że nie pamiętam kiedy.
Olać to. Przyszedł czas by myśl zaczętą skończyć i zrobić to w jak najlepszej wersji. Więc, do dzieła!
Wielu ludziom zdarzyła się już lub zdarzy się sytuacja, w której będą mieć kisiel w głowie
i w gaciach, bo staną przed problemem wielkim jak dziura budżetowa naszego kraju. Problemem tym są uczucia, które powstały szybko, ale i szybko zostały zniszczone i zastąpione innymi.
Otóż, wyobraź sobie jakby to było, gdybyś teraz nagle dowiedział się, że ktoś kto ci jest światełkiem, nie znika sam, lecz znika ciebie. Wypierdziela cię ze swojego życia. Tak o, po prostu wypad z baru.
Albo: Ktoś nagle olewa cię, przepada bez wieści i zabiera w dodatku twoją ekipę do swojego świata zostawiając cię z gołą dupą. Bywa tak. Wiem to na pewno. I skoro to dalej czytasz, też tak miałeś. Zostań więc ze mną a opowiem ci, co o tym myślę po przemyśleniu na chłodno całego tego bajzlu duchowo-psychologicznego.
Zacznę może od tego, jak sentymenty działają. Streszczę się do minimum, bo tu nie ma sensu lać wody.
Sentymenty niszczą nowe uczucia i plany, które się rodzą w tobie na rzecz tych starych uczuć,
które podświadomie próbujesz wskrzesić wiedząc, że to utopia. Do puki nie zrozumiesz, że to co minęło nie wróci, nie zbudujesz nic. Rozumiesz? NIC! Nie zrobisz nic, ponieważ wszystko będzie posiadało piętno przeszłości. Wszystko, co będziesz próbować robić na nowo, bez wywalenia przeszłości za siebie, będzie subiektywnie oceniane przez pryzmat tejże destrukcyjnej przeszłości. Nie ważne, czy to o pracę chodzi, kobietę, faceta czy rodzinę albo kosmitów - staniesz w miejscu nadgryzając kolejne ciastka i niedojadając ich jak bobas. Mówiąc brutalniej: jak rozkapryszony bachor z muchami w nosie. Nikt nie będzie cię traktował serio z takim podejściem.
W życiu fajnie jest mieć sentymenty, ale do pierdół jak motoryzacja, kolekcjonerskie zegary czy inne pierdolety jak dawna muzyka, czy taniec. To może być nawet urocze. Ale do licha ciężkiego, nie do uczuć i ludzi, którzy ranią mając w dupie to, co czujesz.
Wiem, że uwolnić się od tego nie jest łatwo, bo sam tą gehennę przechodziłem. Jeśli ktoś śledzi tego bloga na bieżąco, to łatwo wpadnie na trop tej krętej drogi do katharsis, które dojrzewało we mnie hmm... około 6 lat. Czy to dużo? Heh... z perspektywy mojego wieku uważam, że dość szybko to minęło. Natomiast nie powstało to w takim tempie samo z siebie, że obudziłem się któregoś ranka i wszystko stało się jasne. Tak dobrze nikt nie ma. Trzeba czytać, rozmawiać o tym z ludźmi. Analizować własne zachowania. Ogółem: interesować się sobą, swoim wnętrzem. Poznać samego siebie i się polubić. Po wykonaniu tego skomplikowanego procesu można przejść dalej, do analizy zdarzeń i wizji lokalnej. Tutaj polecam NLP* (nie bądź ciapą i nie pytaj mnie co to, tylko wpisz sobie w google. To nie boli i jest lepsze niż mój w tym momencie stracony czas na wyjaśnianie tematu rzeka w jednym komentarzu, co jest bez sensu). Kiedy poznasz przyczyny i skutki możesz raz na zawsze rozprawić się z przeszłością by zmierzyć się z teraźniejszością z pustym kontem. Wyzeruj sentymenty. Wyobraź sobie jakby to było, gdybyś poczuł się lekki i pełen wigoru. Zawsze gotów do akcji. Piękna wizja, co nie? Powiem ci w tajemnicy: s p r a w d z o n e i n f o !
Niezależnie od tego jak dużo tego masz w głowie, da się to przynajmniej mocno ukrócić. Nie gwarantuję zawsze sukcesu, bo efekt jest zależny od twoich chęci i uczciwego podejścia do sytuacji.
Nie warto tkwić, w czymś, co było, nawet jeśli było super mega zajebiste, podczas gdy się z....ło i tylko ryje ci czosnek. Z autopsji o tym piszę. Sam do momentu kiedy nie zostawiłem za sobą pewnego drażliwego dla mnie tematu, nie mogłem zrobić kroku na przód. Teraz, kiedy jestem po, mogę działać. Nic mnie nie blokuje i nie mam w sobie wewnętrznego oskarżyciela, który wmawiał mi, że zdradzam swoje dawne ideały. Można ocipieć, kiedy w głowie masz wizję na szczęśliwe życie a jakiś głos z tyłu głowy każe ci zniszczyć te wizje i karmić się obrazami z przeszłości. Porównywalne jest do zapychania żołądka watą w zamian za posiłek. Wszak żołądek w obu przypadkach jest pełen, to wata jednak zabije w boleściach.
Możecie sobie wmawiać, że da się brnąć w zaparte nie robiąc nic. Nie pomyliliście się, można, ale gówno z tego mieć będziecie. Stres i nieprzespane noce przez kłębowiska myśli. Tego nie chcecie, więc ruszcie się i ogarnijcie swoje umysły i serca zanim się grunt pod nogami zapali i wpadniecie w panikę albo rozpacz. Więcej nie będę się rozpisywał, bo jest godzina 00:22 i przed chwilą mało nie skasowałem tego, co już namodziłem. Cześć!