Odnoszę silnie permanentnie wrażenie ambiwalentności w którą brnie ludzki świat. I nie wiem czy to z powodu mojego konserwatywnego punku widzenia, czy dlatego że rzeczywiście coś idzie nie tak.
Wszystko zdaje się tracić swoje ramy, normy- gubi swoją tożsamość. O ile zawsze następowały zmiany w różnych dziedzinach życia, tak teraz to się niejako zupełnie rozmywa. Argumenty za i przeciw są oparte na emocjach, a te zazwyczaj są złymi doradcami. Nie można z ich użyciem prowadzić dialogu. Brak dialogu to brak porozumienia. Bez porozumienia, nie ma wspólnoty, bez wspolnot nie tworzą się grupy i każdy jest totalnie niezależną jednostką bez odpowiedzialności za innych. Wygodny, ale nie ludzki jest taki obrót spraw. Stąd są rozwody, decyzje o byciu singlem, związki partnerskie itp. Ludzie nie chcą się angażować. Dlaczego? Strach, niechęć albo zagubione umiejętności są temu winne. Z dwóch pierwszych jeszcze w miarę łatwo wyjść natomiast z trzecim już pojawia się taki problem, że należy się tego nauczyć. Niestety ludzie są zbyt leniwi na to. Tak myślę, bo to obserwuję. Poza tym wszyscy ślepniemy. Oczywiście nie dosłownie, tylko w przenośni ponieważ nie dostrzegamy tego co nas bezpośrednio dotyczy. Przestajemy czuć te tak zwane wibracje odpowiedzialne za to co czujemy i jak czujemy. W większości przypadków czujemy, że czegoś nam potrzeba, ale ni chuj nie wiadomo czego albo częściej kogo. Snujemy się w tym nudnym jak śniadaniowe programy życiu nic nie osiągając przez wieczne skupianie się na łataniu dziury półśrodkami. Na chwilę jest spokój a za moment znów zapadlina.
Jak sobie z tym poradzić, ktoś zapyta. A no nie inaczej jak być człowiekiem myślącym samodzielnie. Człowiek to istota społeczna i heterogeniczna, co wiąże się z ogromną paletą wyboru osób, które nas zafascynują. Tylko otworzyć się trzeba i nie czaić. Nie wstydzić. Poznawać się, rozmawiać, spotykać, umawiać, przyjaźnić, zaręczać jeśli już spotkasz tą jedną czy tego jedynego. Po prostu żyć wśród ludzi.