Sponsorem tegoż komentarza do problemu bierności w uczuciach jest brak innego tego typu tekstu w sieci(przynajmniej ja nie znalazłem).
Problem jest ciekawy i napawający smutkiem zarazem. Jest tak dlatego, że niesie on ze sobą całą gamę doznań różnego typu, które ostatecznie i tak zmierzają ku negatywnym skutkom.
Rozchodzi się ni mniej ni więcej o to, że da się jednocześnie odczuwać silnie uczucia, ale świadomie nie dawać im wyjść z siebie i całą tą sytuację zepchnąć świadomie do podświadomości, potem o tym zapomnieć i tak żyć. To jest jak utajniony wrzód na dupie. Coś swędzi więc to olewasz ale jak już znacznie napierdalać, to leżysz i kwiczysz. To obrazowo przykładowo może wyglądać tak: była kłótnia między dwojgiem ludzi, pożarli się jak psy. I jeden i drugi nie mieli racji ale żaden nie przyzna się, że kłótnia była o nic. I teraz każdy z nich wie, że trzeba się pogodzić, ale nie! Bo duma ważniejsza mimo wszystko. Jeden i drugi się spotykają, dalej drą koty i chociaż ich rozrywa od środka przez to udawanie, to nie zmienią tego. I to tak się pogłębia i pogłębia... i to jest to spychanie. Chcę, czuję potrzebę ale nie realizuję jej, bo coś tam. Byle gówno jest wymówką. I tak trwonimy życie na pierdoły. Bierność w uczuciach i emocjach to lęk przed życiem na głębokiej wodzie. To lęk przed ryzykiem. Strach przed rozwojem. Skąd to się bierze? Z tego chorego świata głupich bzdur wciskanych nam podprogowo. To te kolorowe tabloidy, które pokazują pozornie idealny świat. Ale ten świat jest z plastiku, z kartonu. Jedna iskra i ten świat znika a pozostaje smród i niesmak i wielkie zdziwienie, bo nagle powstała pustynia pokryta popiołem. I takim popiołem można sobie już tylko głowę posypać na znak przyznania się przed samym sobą- o jaki ja głupi człowiek byłem. Taka bierna uczuciowość występuje też w relacjach damsko-męskich. Mam na myśli sytuację, że jedno albo drugie się z kimś spotyka, wszystko idzie w stronę czegoś łał, ale z automatu to łał nie jest dopuszczone do realizacji. Dlaczego? Ze strachu, przez uraz z przeszłości, z niepewności...
Problem jest ciekawy i napawający smutkiem zarazem. Jest tak dlatego, że niesie on ze sobą całą gamę doznań różnego typu, które ostatecznie i tak zmierzają ku negatywnym skutkom.
Rozchodzi się ni mniej ni więcej o to, że da się jednocześnie odczuwać silnie uczucia, ale świadomie nie dawać im wyjść z siebie i całą tą sytuację zepchnąć świadomie do podświadomości, potem o tym zapomnieć i tak żyć. To jest jak utajniony wrzód na dupie. Coś swędzi więc to olewasz ale jak już znacznie napierdalać, to leżysz i kwiczysz. To obrazowo przykładowo może wyglądać tak: była kłótnia między dwojgiem ludzi, pożarli się jak psy. I jeden i drugi nie mieli racji ale żaden nie przyzna się, że kłótnia była o nic. I teraz każdy z nich wie, że trzeba się pogodzić, ale nie! Bo duma ważniejsza mimo wszystko. Jeden i drugi się spotykają, dalej drą koty i chociaż ich rozrywa od środka przez to udawanie, to nie zmienią tego. I to tak się pogłębia i pogłębia... i to jest to spychanie. Chcę, czuję potrzebę ale nie realizuję jej, bo coś tam. Byle gówno jest wymówką. I tak trwonimy życie na pierdoły. Bierność w uczuciach i emocjach to lęk przed życiem na głębokiej wodzie. To lęk przed ryzykiem. Strach przed rozwojem. Skąd to się bierze? Z tego chorego świata głupich bzdur wciskanych nam podprogowo. To te kolorowe tabloidy, które pokazują pozornie idealny świat. Ale ten świat jest z plastiku, z kartonu. Jedna iskra i ten świat znika a pozostaje smród i niesmak i wielkie zdziwienie, bo nagle powstała pustynia pokryta popiołem. I takim popiołem można sobie już tylko głowę posypać na znak przyznania się przed samym sobą- o jaki ja głupi człowiek byłem. Taka bierna uczuciowość występuje też w relacjach damsko-męskich. Mam na myśli sytuację, że jedno albo drugie się z kimś spotyka, wszystko idzie w stronę czegoś łał, ale z automatu to łał nie jest dopuszczone do realizacji. Dlaczego? Ze strachu, przez uraz z przeszłości, z niepewności...
różnie bywa. W każdym razie w pewnym momencie nasz pacjent wygasza relację i zaniechuje kontaktu. Wszystko by uniknąć kolejnego ewentualnego ciosu w serce. I tak sobie w pseudoświadomości swojego singielstwa z powołania. A to gówno prawda. To właśnie ta bierna uczuciowość go katuje swoim jarzmem. Pacjent kocha, ale sam przed sobą się zaprze i sam sobie znajdzie dowody, że nie kocha, nawet jeśli to będą jakieś mrzonki. Bierność taka jest okrutnie niszcząca. I w sumie sądzę, że psychologia jakoś to tłumaczy, ale nie wiem, nie czytałem o tym. Piszę od siebie. Jeśli ktoś chce, niech się wypowie, pogadamy w komentarzach.
No, ale wracając do sedna: Uczucia uwięzione i usilnie zapominane zawsze wrócą z podwojoną siłą. Kiedy wracają, nie są już takie subtelne. Wtedy jak już przydupią, to potrafią taką chandrę wrzucić na ruszt, że aż człowieka pali żywym ogniem.
Tak sobie słucham, co ludzie mówią: ja nie potrzebuję żony, nie potrzebny mi mąż, nie chcę dzieci...
I może rzeczywiście, niektórzy mówią to w pełni przemyślanie i świadomie. Ale większość, sądzę, mówi tak i robi ze strachu. Co jak co, ale utrzymanie dzieci, ogólnie rodziny do tanich zadań nie należy a zarobki są chujowe w tym pełnym dobrobytu XXI wieku.
Co tu więcej... nic więcej nie dodam do powyższego ani tego nie skrócę. Wszelkie wątpliwości pisać w komentarzach. Jeśli się mylę, poprawić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz