Na co dzień Jeremiasz jest bardzo spokojnym i przyjaźnie nastawionym do życia człowiekiem. Biega, spotyka się ze znajomymi, lubi się powygłupiać. Najciekawsze jest w nim to, że w wieku trzydziestu pięciu lat, wcale nie przejmuje się konwenansami. W nosie ma to, że ludzie dziwnie na niego patrzą w klubach, kiedy dokazuje na parkiecie. Ma tak duży dystans do samego siebie, że czasami można odnosić wrażenie, iż są to lata świetlne. Prawdopodobnie właśnie to jest jego motorem w życiu.
Ze świecą szukać takich ludzi jak on. Jednak pewnego dnia, stało się coś, czego nikt się nie spodziewał:
-No, działaj żeż głupia maszyno! No rusz się przeklęta! - Krzyczał mocno poirytowany Jeremiasz do swojego trzydziestoletniego Volkswagena.
-Akurat teraz? Naprawdę teraz musisz mi to robić?! Niech cię szlag!
Tak się złożyło, że pewnego wieczoru Jeremiasz był umówiony na randkę ze świetną dziewczyną. Oczarowała go w pełni i każda przeszkoda jaka stawała mu na drodze do spotkania się z nią, stawała się wrogiem numer jeden. Niestety obrywało się też osobom postronnym. Facet zupełnie stracił głowę. Nawet kilka razy spalił czajnik, bo taki był zamyślony, że nie słyszał gwizdka.
Tak, to brzmi nieprawdopodobnie, ale to wydarzyło się na prawdę.
Przyczyną było totalne zakochanie się.
-A w nosie cię mam, gracie...
Wysiadł z wozu trzaskając drzwiami i udał się na przystanek autobusowy. W międzyczasie chciał do niej zadzwonić, ale niestety, ona nie odbierała. Jeremiasz był w totalnej rozsypce. Przez moment nawet chciał już wrócić do domu i schować się jak dziecko pod koc. Nerwy targały nim tak mocno od pewnego czasu, że spał nie więcej niż po dwie godziny a jak już padał nieżywy, to obśliniał całą poduszkę.
Na początku znajomi tego nie widzieli, ale po trzech tygodniach ten facet wyglądał jak chodzące zombie.
Pod oczami miał sińce, był ciągle roztargniony a co najciekawsze, przestał chodzić na imprezy i nabawił się tików nerwowych. Oczywiście twierdził, że nic się nie dzieje, że to tylko przeziębienie. Część ludzi mu wierzyła, ale znaleźli się i tacy, który znali te klimaty i domyślali się, co jest prawdziwą przyczyną.
W końcu jeden z bardziej rozgarniętych jego znajomych postanowił pomóc facetowi z jego problemem, który ewidentnie widać, że ma:
-Jerek - tak na niego mówili znajomi - jak ci się układa z Anią?
- Jest dobrze. Spotykamy się, świetnie się razem bawimy.
-Aha, a powiedz mi, jesteście razem?
I nastała grobowa cisza, taka, że nawet słońce zdawało się lekko przygasnąć. Jerek spojrzał na swojego rozmówcę, a ten go zapytał:
-No co tak patrzysz? Niewyraźnie mówię?
-Mówisz bardzo wyraźnie.
- Więc?
-Co, więc?
-Czekam na odpowiedź.
-Co cię to obchodzi? Pilnuj swojego nosa. - Jerek wstał i zaczął iść przed siebie parkową aleją i kopał puszkę, która wpadła mu pod nogi.
- Człowieku, co się z tobą stało? Nie poznaję cię, jesteś jakiś inny. Kosmici cię porwali, czy co?
-Daj mi spokój, dobrze?
-To jest jakaś tajemnica? Czy dała ci kosza i nie chcesz się przyznać?
-Ani jedno, ani drugie. - odburknął.
- Więc co jest grane?!
- Widzę, że nie dasz za wygraną...
- Dobrze kombinujesz sherlocku.
- Dobra, powiem ci, ale to zostaje między nami. A jak się komuś wygadasz, to...
- To... ?
- Nie ważne, poniosło mnie.
- Ewidentnie. Więc może przejdźmy do meritum.
Jerek zatoczył dwa kółka wokół ławki parkowej, popatrzył się na staw, westchnął kilka razy i usiadł na oparciu ławki obok kolegi.
- Już się uspokoiłeś?
- Tak. Słuchaj, cała rzecz w tym, że ostatnio ledwo dotarłem na randkę z Anią. Na szczęście złapałem pospieszny do dworca i zdążyłem dosłownie na styk. Zobaczyłem jak stała pod daszkiem przy kiosku. Podszedłem do niej, przywitałem się i....
- Co było dalej?
- Poczułem się dziwnie. Nie były to te motyle, ani ciarki tylko... coś jakby dziurę wsysającą przestrzeń między mną a nią.
- Czyżbyś się wystraszył kobiety? - zaśmiał się.
- Głupi! To nie było zabawne, i nie jest zabawne. Czułeś kiedyś jak oddala się od ciebie ktoś ważny w twoim życiu?
- Zadajesz retoryczne pytania... wiesz przecież, że ojciec zostawił mnie i matkę gdy miałem trzynaście lat.
- Ja poczułem takie coś witając się z nią wtedy.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- To, że ona mimo pozornych powitań, od pewnego czasu chyba się ze mną żegna.
- Jak to? Chyba za długo siedzimy na słońcu. Czy ty słyszysz co mówisz?!
- Owszem, jestem tego w pełni świadomy. - odparł zmieszany Jerek.
- Kontynuuj.
- Otóż, na początku nasze randki były takie powolne, nic się nie działo. Chodziliśmy na spacery raz na tydzień, dwa tygodnie. Zależnie o tego jak czas pozwalał. Potem zaczęliśmy się do siebie zbliżać stopniowo. Nasze rozmowy były naturalne a czas leciał nam szybko.
- Wiesz.... może za dużo czasu spędzaliście razem i teraz ona potrzebuje czasu.
- Nie, to nie to. Ostatnimi czasy właśnie widujemy się rzadziej. Ona pracuje, ja też i jak uda nam się spotkać dwa razy w miesiącu, to jest już dużo. Ale, tu nie chodzi o pracę. Ona jakby zaczęła się wycofywać.
- Po czym to poznajesz?
Jerek wstał i zaczął znów zataczać kola wokół ławki.
- Wiesz, kiedyś mimo nie trzymania się za ręce czułem, że coś między nami jest. Od kiedy trzymamy się za ręce, czuję jej niepewność. Z drugiej strony sam gest trzymania się za ręce nakazuje myśleć coś innego. I wiesz, raz ścisnąłem jej dłoń. I owszem, odpowiedziała tym samym, ale na koniec spotkania zwinęła się czym prędzej. - zatrzymał się przy pobliskim drzewie, ślepo wpatrując się w szuwary.
- Może jej coś powiedziałeś, co spowodowało takie jej zachowanie? Wiesz, kobiety są dziwne. Raz powiedzą ci wprost, a innym razem zamykają buzię na kłódkę a ty się chłopie zastanawiaj, o co jej chodzi. - zasugerował kolega.
- A pomyślałeś kiedyś o tym, że ona może mnie nie chcieć, tylko nie wie sama jak mnie o tym poinformować?
- Nie... no teraz to już piszesz czarny scenariusz. Co najmniej jakbyś chciał prześcignąć Hitchcocka.
- Bredzisz! Nawet nie wiesz, jak mną targa teraz a w dodatku jeszcze się tobie zwierzam.
- Cenię sobie twoje zaufanie, Jerek. Ale zrozum, że dla mnie to brzmi kuriozalnie.
- Wiem, dla mnie też jest to dziwne. Mój rozum nie umie tego rozwiązać, choć wyczuwa, że coś jest nie tak.
Więc może...
- Może co? - Dopytywał kolega.
- Więc może serce mi powie, co robić. - Jerek odszedł od drzewa i zaczął pędzić przed siebie.
- Ej, a ty dokąd?!
- Lecę do domu, muszę się przygotować, spotkajmy się za tydzień w tym miejscu!
-Do czego ty chcesz się przygotowywać?!
Tego pytania już nie usłyszał. Późnym wieczorem następnego dnia był już pod domem Anny, bo właśnie do tego spotkania miał się przygotować. Wyciągnął ją z domu i zabrał nad zalew. Długo rozmawiali, wygłupiali się i śmiali do łez robiąc głupie rzeczy niczym dzieci w przedszkolu. Na koniec wieczoru odprowadził ją i podziękował za miłe spotkanie, po czym odwrócił się i poszedł.
Dwa dni później znów poszedł po Annę, ale tym razem zabrał ją na wystawę obrazów do muzeum. Potem poszli na kawę do spokojnej kawiarenki na uboczu głównego miasta. Jerek znów odprowadził Annę i tak jak ostatnio podziękował za miłe chwile odchodząc, tak po prostu. Nie zauważył przez to, jak za jego plecami Anna wlepia w niego swoje wielkie, zielone, maślane oczy.
W końcu minął tydzień, więc poszedł do parku spotkać się ze swoim kolegą, jak się umówili.
- Cześć wariacie! - krzyknął siedząc na ławce towarzysz rozmowy.
- Cześć.
- Opowiadaj, gdzieś tak wyrwał ostatnio, jakby cię prąd kopnął.
- A ty, co taki ciekawy jesteś?
- Słuchaj, bez powodu nie poleciałeś przed siebie. Jestem pewien, że to nasza rozmowa spowodowała tą reakcję.
- Tak, masz słuszność. Podczas naszej rozmowy uświadomiłem sobie, że muszę działaś bardziej intensywne.
- W związku z...?
- Anną.
- Czemu mnie to nie zdziwiło...
- Skoro wiesz, to czemu pytasz?
- Chciałem sprawdzić, czy nie unikasz tematu.
- Ha, ha... zabawne. Gdybym unikał, nie byłoby mnie tu dziś.
- Dobrze wiedzieć - burknął pod nosem.
- Mówiłeś coś?! - spytał Jerek.
- Nie, nic. Dobrze, mów co z Anną. Widziałeś się z nią?
- Tak. Po naszej rozmowie dwa razy się widzieliśmy.
- I... jak było?
- Wiesz, bawiliśmy się, śmialiśmy, poszliśmy zaczerpnąć sztuki i takie tam inne. Ale... - urwał.
- Ale? Coś się stało?
- Właśnie nic się nie dzieje. Jest tak jak było. Spotykamy się, ale nic więcej nie idzie na przód ta znajomość.
- Ech... Ale ona tak zupełnie nic? Ani się nie patrzy tobie w oczy, nie kusi cię jakoś? Tak zupełnie nic?
- Ja nie widzę nic nadzwyczajnego w jej zachowaniu.
W tym momencie nastała grobowa cisza. W końcu Jerek nie wytrzymał napięcia i powiedział do kolegi:
- Czemu nic nie mówisz?
- Nie wiem, czy mogę ci coś powiedzieć, a ty się nie obrazisz.
- Mów, cokolwiek, ale powiedz to, na miłość boską!
- Raz was widziałem na mieście. Jesteś głupi jak but, Jerek. Ba! Nawet więcej ci powiem, jesteś głupi jak dwa buty!
Kolega wstał z ławki, spojrzał się na Jerka i dodał:
- Teraz zostawiam cię z tą wiadomością abyś przemyślał sobie jeszcze raz, co mi dziś opowiedziałeś i to, co ja powiedziałem ci przed chwilą. Daj znać, jak rozwiążesz zagadkę. Cześć. - i poszedł.
Jeremiasz zaś został w parku i nie wiedział, czy kolegę posłać w diabły, czy pójść na długi samotny spacer. Decyzję, co zrobić podjął dopiero po pół godzinie. Poszedł na spacer. Gdy tak chodził po mieście przyglądał się ludziom w restauracjach, szczególnie parom, które serdecznie sobie gruchały przy stolikach.
Przy jednej z restauracji przystanął i zaczął wgapiać się w szybę na jedną parę. On ubrany w zwykłą marynarkę i jakąś fikuśną koszulę, ona wiatr we włosach i zwykły żółty sweter. Z pozoru dziwaki, bo siedzą w knajpie o cenach dość wysokich. Jedno co zwróciło uwagę Jerka najbardziej, to ich radość. Śmiech prawie przy każdym dłuższym zdaniu. Stał tak i myślał w duchu; jacy oni muszą być szczęśliwi. Mają wspólne dziwactwo w ubieraniu się, siedzą sobie w dobrej knajpie i mają w nosie konwenanse.
Tak się na nich zagapił, że zauważył to kelner pracujący w tej restauracji. Podszedł do niego i powiedział:
- Proszę pana, proszę odejść i nie gapić się w okno jak w telewizor.
- Jeszcze chwilkę, proszę.
Zdziwiony kelner zapytał:
- Właściwie, to na co pan tak patrzy?
- Widzi pan tą dwójkę, tam pod ścianą?
- Owszem, to nasi stalki klienci od roku. W naszej restauracji byli na pierwszej randce i od tamtej pory są ze sobą. Teraz często tu wracają przynajmniej raz w miesiącu. Zna ich pan?
- Nie, nie znam. Ale chciałbym poznać ich sekret...
- Kelner jeszcze bardziej zdziwiony znów zapytał:
- Co to za sekret? Jeśli mogę wiedzieć.
- Sekret na zdobycie takiego szczęścia. Jak oni to robią, że są tak szczęśliwi, że w ogóle są ze sobą...
- Widzę, że pan to taki filozof...
- Można tak powiedzieć - odchrząknął Jerek.
- Wie pan, sam ich obserwuję czasem zza baru i myślę, że mogę panu w poznaniu tego sekretu trochę pomóc.
- Jak?
- Niech im się pan przyjrzy teraz.
- No, patrzę, i co dalej?
- Niech pan patrzy, co pan widzi?
- Widzę jak on trzyma ją za dłoń a ona patrzy mu w oczy.
- Więc?
Jerek zamilkł na chwilę.
- Halo, proszę pana, pytałem pana, czy pan zrozumiał, co mam na myśli.
- Yyyy... Tak! Tak. Dziękuję panu bardzo!
- Nie ma za co, zapraszam do nas na herbatę, gdyby chciał pan pogadać.
- Dziękuję, z chęcią wpadnę, ale teraz już muszę lecieć. Do widzenia, jeszcze raz dziękuję.
Jerek poszedł do domu. Gdy doszedł do domu, zdjął kurtkę, zaparzył sobie mocną kawę, puścił jazz i usiadł w fotelu. Myśli tak kołatały mu się po głowie, że nie usłyszał dzwonka drzwi. Gdy płyta przestała grać, mimo kawy zasnął jak dziecko po tym spacerze.
Minęły dwa miesiące, a Jerek nadal to spotykał się z Anną, to ze swoim kolegą. Pewnego razu, po kolejnej rozmowie z kolegą, który już tym razem wyzwał go od debili, obudził się następnego dnia około dziewiątej. Poszedł do łazienki, umył zęby i popatrzył w lustro.
- Eureka! - Wrzasnął na cały dom.
Następnie zadzwonił do Anny by umówić się na wieczór:
- Witaj Aniu!
- Cześć, czemu masz taki rozentuzjazmowany głos z rana, wygrałeś w totka?
- Nie, nie wygrałem w totka, to coś o wiele poważniejszego. Co robisz wieczorem, dziś?
- W sumie, to mam wolny wieczór, chciałbyś się spotkać?
- Czytasz mi w myślach. Spotkajmy się o dziewiętnastej pod tym dużym dębem w centrum miasta, dobrze?
- Dobrze, będę punktualnie. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia, Aniu.
Cały dzień Jeremiasz nie mógł wysiedzieć spokojnie, więc zaczął sprzątać całe mieszkanie. Teraz miał w głowie tylko kilka rzeczy. To, co powiedział mu jego
kolega i kelner. Wszystko połączył w jedną całość. To ten sekret właśnie
jest przepisem na związek a Anną. Podczas rozmyślań przy sprzątaniu zbił dwa rodzinne wazony, trzy talerze i ulubiony kubek do kawy, lecz zbytnio się tym nie przejął.
Nastał wieczór. Jerek poszedł do samochodu by podjechać do miasta. Na szczęście tym razem przewidział możliwość musowego korzystania z komunikacji miejskiej. I na jego szczęście, bo samochód znów w ważnym momencie odmówił posłuszeństwa, tym bardziej, że już była zima. Na całe szczęście dojechał przed czasem w umówione miejsce. Gdy wybiła dziewiętnasta spojrzał raz w prawo, raz w lewo, czy Ania nie stoi gdzieś w innym miejscu. Ale nie było jej. Przyszła spóźniona piętnaście minut, kiedy Jerek miał już zacząć wracać powoli do siebie. Ubrana była w szmaragdowy płaszcz, czerwony szal rajstopy i zgrabne kozaczki. Jeremiaszowi zmiękły kolana, kiedy ją zobaczył. Jednak nie szedł w jej kierunku jak zawsze, poczekał aż ona podejdzie. Dopiero wtedy przywitał się z nią. Nic nie wspomniał o spóźnieniu, to ona sama zaczęła przepraszać. On jednak nie czekał na zbawienie, tylko złapał jej rękę i powiedział;
- Chodź, idziemy, nie będziemy tak stali pod tym drzewem, bo i my zapuścimy korzenie.
Ania nic nie odpowiedziała, tylko spojrzała lekko zaskoczona jego rekcją.
- Zabrał ją na spacer, prowadzący do lodowiska. Tam namówił ją na kilka rundek na łyżwach. Oboje nie potrafili jeździć, więc Jerek postanowił być poduszką Ani. Kilkanaście razy pod rząd lądowała w jego ramionach i kilka razy oboje wylądowali na lodzie. Gdy wyszli z lodowiska Jerek droczył się z Anią, podśmiewając się, że jest niezdarą. Kiedy Jerek przewrócił się na prostej drodze, Ania od razu go skomentowała:
- No i co, cwaniaczku? Kto tutaj jest większą niezdarą? - I zaczęła się z niego śmiać.
Jerek nie dał za wygraną i kiedy ona zrywała boki, on ulepił śnieżkę i posłał jej list polecony.
Żebyście widzieli jej minę. Jerek siedząc dalej na chodniku dławił się śmiechem. Tak zaczęła się ich bitwa na śnieżki w środku miasta. Dopiero strażnicy miejscy ostudzili ich temperament dając upomnienie. Okazało się, że jeden z nich dostał śnieżką w czapkę. Ani bardzo zmarzły dłonie do śniegu.
- Jerek, ręce mi odpadają z zimna.
- Tak? Pokaż mi je, zaraz to naprawimy. Złapał ją za obie dłonie i przytrzymał przez chwilę.
- Jak ty to robisz? Masz tak ciepłe dłonie, jak piecyki.
- Bo ja gorący chłopak jestem...
Ania tylko spojrzała na niego tak jak wtedy, kiedy się odwrócił po jednym ze spotkań, ale tym razem zauważył to.
- Masz, załóż je. - Powiedział wręczając jej swoje rękawiczki.
- Ale wtedy tobie będzie zimno.
- Nie bój się, sama stwierdziłaś, że mam dłonie jak piecyki. Teraz idziemy na herbatę.
Złapał ją znów za rękę i poszli zaśnieżonymi ulicami do restauracji, gdzie Jerek po raz pierwszy zrozumiał, gdzie robił błąd.
Gdy doszli, pomógł Ani zdjąć płaszczyk i podsunął krzesło.
Podszedł do nich kelner.
- Witam państwa, oto karty menu... O, to pan.
- Owszem, przyszedłem, jak obiecałem.
- Miło mi. - Odrzekł kelner.
- Jerek, skąd się znacie? - Spytała cichutko Ania.
- To długa historia, może kiedyś ci ją opowiem.
- Czy mogę już przyjąć zamówienie?
- Myślę, że tak. Aniu, co dla ciebie?
- Poproszę herbatę z dzikiej róży.
- Dobrze, a dla pana?
- Dla mnie porzeczkowa z brązowym cukrem.
- Dobrze, proszę mi dać pięć minut i herbaty będą gotowe.
Gdy kelner odszedł, Jerek przesiał się bliżej Ani.
- Idę cię ogrzać trochę, podobno było ci zimno.
Ania nic odpowiadając sama podała Jerkowi zziębnięte jeszcze dłonie. Kelner przyniósł herbaty, oni rozmawiali o tym, co dziś robili, jakie mają plany na przyszłość. Jerek co chwila droczył się, Ania też mu nie zostawała dłużną i czasem docinała mu nawet mocniej. Wszystko to jednak było okraszone swoistą magią, którą trudno opisać. Powietrze wokół nich było jakby gęstsze. Nawet, gdy wypili już herbaty, kelner nie podchodził do nich po nowe zamówienie. Skojarzył fakty, w jakich okolicznościach poznał Jerka i to, co widzi obecnie.
- Niech się dzieje - powiedział sobie z uśmiechem pod nosem i zakazał innym z obsługi podchodzić do nich.
Po mniej więcej godzinie wyszli z restauracji jak zaczarowani. Szczególnie Ania zdawała się być w niebie. Chwilę przed opuszczeniem lokalu, Jerek pożegnał się serdecznie z kelnerem.
- Dokąd teraz idziemy? - Spytała Ania
- Teraz?
- Tak, teraz.
- Teraz czas do domu.
- Jak to?! Jest dopiero... północ! - Ania dopiero spojrzała na zegarek i przypomniała sobie, że rano idzie do pracy.
- Tak, Aniu, północ. Chodź, odprowadzę cię do domu.
Ponieważ uciekł im nocny autobus, poszli piechotą. Padający śnieg dodawał nutę romantyzmu w tej drodze tych dwóch dusz, które wreszcie się znalazły. Doszli wreszcie na miejsce, pod dom Ani. Ta stanęła tyłem do drzwi spoglądając na Jerka.
- Dziękuję ci za miły wieczór, było na prawdę fajnie. - Powiedziała
Jerek podszedł bliżej tak, by złapać ją za dłonie.
- Masz jeszcze moje rękawiczki. - Powiedział łapiąc jej lewą dłoń.
- Faktycznie, już ci oddaję.
Gdy oddała mu te rękawiczki, Jerek popatrzył na nią i pokręcił głową.
- Tak nie może być. - I znów złapał ją, tym razem za obie dłonie.
- Jesteś taki troskliwy, dziękuję.- Ania miała tak wilgotne oczy, gdy to powiedziała, że Jerek nie miał wątpliwości, co robić.
- Aniu, choć tu bliżej, powiem ci coś na ucho. - Wyszeptał.
Ania zbliżyła się do niego. Stali tak jakby byli ze sobą sklejeni.
- Co chcesz mi powiedzieć? - Zapytała szeptem.
Jerek wplótł dłoń w jej włosy i pocałował ją. Gdy trwał ten moment poczuł, jak miękną jej nogi ale zauważył to na tyle za późno, że tak jak na lodowisku oboje wylądowali na chodniku. Popatrzyli się na siebie i wybuchnęli śmiechem.
- Wygląda na to, że oboje jesteśmy niezłymi niezdarami. - Powiedziała rozbawiona Ania.
- Wygląda na to, że tak.
Tutaj kończy się ta historia. Jednak jedno, co mogę jeszcze zdradzić, to to, że restauracja zyskała nowych stałych klientów, Jerek zyskał nowego przyjaciela, którym został kelner. Zaś kolega Jeremiasza został światkiem na ślubie Jerka i Ani, który odbył się rok później.
Koniec.
Witaj na moim nowym blogu.
Witaj na moim blogu!
Skoro tu jesteś, najwyraźniej coś Cię tu ściągnęło. Co to jest? Nie mam pojęcia. W każdym razie, cieszy mnie fakt, że potencjalnie możesz zostać moim odbiorcą. Jestem Wilk. Te piękne włosy, zgrabny zadek, błysk w oku i ten romantyzm... A na serio: Jestem kolesiem już po trzydziestce, jednak mentalnie podobno już po czterdziestce... Nie ocenię sam siebie. Ideowo jestem katolikiem i patriotą. Politycznie... nie gadam o polityce. Na co dzień, bezpośredni przekaz i odbiór mają u mnie priorytet. Nie znoszę zatajania czegokolwiek, aczkolwiek wiadomo, nie jestem święty.
Ale dość o mnie.
Co znajdziesz na blogu - to bardziej Cię interesuje.
Otóż:
Znajdziesz tu najwięcej wierszy. Potem artykuliki, w których wyrażam swoje poglądy, przedstawione w postaci tezy, przesłanek i argumentów oraz konkluzji. Ważne, uwaga! - teksty są często pisane na gorąco i poddawane są tylko korekcje najbardziej rażących błędów. Dlaczego tak? Już odpowiadam: Robię to w ten sposób, ponieważ myśl ujęta w momencie pojawienia się, jest najtrafniejsza a każda zwłoka wymywa z pamięci to, co chcę się powiedzieć. Wtedy wypowiedź traci swoją moc wybrzmienia. Poza tym... nie chce mi się potem robić korekty szczegółowo. Jak Ci się to nie podoba, nie musisz czytać.
Jak zapewne zauważyłeś, czytelniku, musisz mieć skończone osiemnaście lat aby wejść na bloga. I bynajmniej, nie dlatego, że są tu wulgaryzmy ( choć jest ich mnóstwo) ale dlatego, że dzieciaki tego mogą nie zrozumieć. Swoje teksty kieruję do ludzi dojrzałych, którzy mają swoją uformowaną piramidę wartości.
Zapraszam do dyskursów pod tekstami, ponieważ zależy mi na dialogu.
Nie lubię pisać do kotleta. Lubię pizzę... ;)
Zapraszam do przeglądania.
Skoro tu jesteś, najwyraźniej coś Cię tu ściągnęło. Co to jest? Nie mam pojęcia. W każdym razie, cieszy mnie fakt, że potencjalnie możesz zostać moim odbiorcą. Jestem Wilk. Te piękne włosy, zgrabny zadek, błysk w oku i ten romantyzm... A na serio: Jestem kolesiem już po trzydziestce, jednak mentalnie podobno już po czterdziestce... Nie ocenię sam siebie. Ideowo jestem katolikiem i patriotą. Politycznie... nie gadam o polityce. Na co dzień, bezpośredni przekaz i odbiór mają u mnie priorytet. Nie znoszę zatajania czegokolwiek, aczkolwiek wiadomo, nie jestem święty.
Ale dość o mnie.
Co znajdziesz na blogu - to bardziej Cię interesuje.
Otóż:
Znajdziesz tu najwięcej wierszy. Potem artykuliki, w których wyrażam swoje poglądy, przedstawione w postaci tezy, przesłanek i argumentów oraz konkluzji. Ważne, uwaga! - teksty są często pisane na gorąco i poddawane są tylko korekcje najbardziej rażących błędów. Dlaczego tak? Już odpowiadam: Robię to w ten sposób, ponieważ myśl ujęta w momencie pojawienia się, jest najtrafniejsza a każda zwłoka wymywa z pamięci to, co chcę się powiedzieć. Wtedy wypowiedź traci swoją moc wybrzmienia. Poza tym... nie chce mi się potem robić korekty szczegółowo. Jak Ci się to nie podoba, nie musisz czytać.
Jak zapewne zauważyłeś, czytelniku, musisz mieć skończone osiemnaście lat aby wejść na bloga. I bynajmniej, nie dlatego, że są tu wulgaryzmy ( choć jest ich mnóstwo) ale dlatego, że dzieciaki tego mogą nie zrozumieć. Swoje teksty kieruję do ludzi dojrzałych, którzy mają swoją uformowaną piramidę wartości.
Zapraszam do dyskursów pod tekstami, ponieważ zależy mi na dialogu.
Nie lubię pisać do kotleta. Lubię pizzę... ;)
Zapraszam do przeglądania.
ładna bajka ...
OdpowiedzUsuń