Z twarzy podobny do nikogo
Był ciągle z nim zgrzyt
Wszystko mu źle i patrzył złowrogo
Mówiąc pluł jadem
Bryzgało na boki
Milcząc był zły
Pochmurne miał oczy
Do pracy był leń
Wciąż patrzył na innych
Roszczeń miał sto
I wciąż wredne miny
Żart z dala słysząc
Obruszał się wielce
- To nie jest śmieszne,
Dorośnijcie wreszcie!
Gdy upadł ktoś obok
Kopa nie szczędził
Każdą radochę
Szpilą przytępił
Jak schizofrenia świdrował głowy
Ciągle sprzężenia w nich tworzył
Nagle wszystkie zniknęły cierpienia.
Zniknął sam on - pan samouwielbienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz